Cała ćwierćprawda o Walentynkach
2007-02-16 09:59:30
Nie wiadomo dlaczego spośród dziesiątek importowanych świąt, zwyczajów i rytuałów to akurat Walentynki cieszą się najgorszą sławą. Często krytykuje się to niepolskie święto miłosne jakbyśmy potrafili i chcieli wymyślić własne. Nie w tym jednak rzecz, że Walentynki są importowane; cóż z tego. Inny ich aspekt jest ciekawy. Potencjał kreacyjny mianowicie.
No codzień niełatwo się wyzwolić spod jarzma miłosnych rytuałów, które w nas wrastają i na których zmianę zwyczajnie nie mamy pomysłu, ani czasu. Ale w Walentynki może być inaczej. Oczywiście część osób tego nie zauważa i wikła się w jeszcze bardziej wymuszone formy. Na szczęście można z tych form i ich antywalentynkowych przeciwieństw zbudować fascynujące konstrukcje.
Czyż pozornie bezsesowne połączenie nieporadności miłosnej i antywalentynkowej tyrady nie jest urocze? A gdyby tak bezrefleksyjnie powtarzane gesty zanurzyć w czystej normalności? Coż za potencjał! Prosty przepis - zabawić się tym obcym zwyczajem, wyciągając z niego najsmaczniejsze kąski, wziąć je nieumiejętnie w swoje łapy. Niech ta szarmanckość nasza męska będzie choć przez chwile ułomna, niech coś się w niej załamie. Zejdźmy ze scenariusza dnia w niewinne dygresje. O tym jak się powinniśmy zachować, wiemy. Ale w święto powszechnego rytuału bądźmy niedomyślni, niezdarni, niedokończeni, niewalentynkowi.
Bo całkiem miłosne zachowanie, pełen wachlarz kurtuazji czy nawet uprzejmości kłóci się z tym dniem i to kłóci fundamentalnie. Na codzień niech będzie stosownie, ale Walentynki to czas na eksperymenty z formą i szczyptę prowokacji.
Zapomnijmy o czymś ważnym, niedomyślajmy się oczywistości, błądźmy jak dzieci we mgle. Nie jest łatwo prowadzić taką grę i nie każda kobieta ją odczyta właściwie, ale miłość to dzieło sztuki, do którego stworzenia zawsze potrzebny jest wysiłek, zrozumienie i najpewniej jeszcze szaleństwo albo wariactwo w formie najczystszej.
Marcin Gębicki (marcin.gebicki@dlastudenta.pl)
No codzień niełatwo się wyzwolić spod jarzma miłosnych rytuałów, które w nas wrastają i na których zmianę zwyczajnie nie mamy pomysłu, ani czasu. Ale w Walentynki może być inaczej. Oczywiście część osób tego nie zauważa i wikła się w jeszcze bardziej wymuszone formy. Na szczęście można z tych form i ich antywalentynkowych przeciwieństw zbudować fascynujące konstrukcje.
Czyż pozornie bezsesowne połączenie nieporadności miłosnej i antywalentynkowej tyrady nie jest urocze? A gdyby tak bezrefleksyjnie powtarzane gesty zanurzyć w czystej normalności? Coż za potencjał! Prosty przepis - zabawić się tym obcym zwyczajem, wyciągając z niego najsmaczniejsze kąski, wziąć je nieumiejętnie w swoje łapy. Niech ta szarmanckość nasza męska będzie choć przez chwile ułomna, niech coś się w niej załamie. Zejdźmy ze scenariusza dnia w niewinne dygresje. O tym jak się powinniśmy zachować, wiemy. Ale w święto powszechnego rytuału bądźmy niedomyślni, niezdarni, niedokończeni, niewalentynkowi.
Bo całkiem miłosne zachowanie, pełen wachlarz kurtuazji czy nawet uprzejmości kłóci się z tym dniem i to kłóci fundamentalnie. Na codzień niech będzie stosownie, ale Walentynki to czas na eksperymenty z formą i szczyptę prowokacji.
Zapomnijmy o czymś ważnym, niedomyślajmy się oczywistości, błądźmy jak dzieci we mgle. Nie jest łatwo prowadzić taką grę i nie każda kobieta ją odczyta właściwie, ale miłość to dzieło sztuki, do którego stworzenia zawsze potrzebny jest wysiłek, zrozumienie i najpewniej jeszcze szaleństwo albo wariactwo w formie najczystszej.
Marcin Gębicki (marcin.gebicki@dlastudenta.pl)