Na Żywca - Facet

Co naziści robili w Lubiążu?

2012-09-21 09:06:09

Jest koniec lat 80. Media donoszą o kolejnych sensacjach dotyczących Lubiąża, małej miejscowości pod Wrocławiem, gdzie znajduje się opactwo pocysterskie - największy sakralny obiekt architektoniczny w Polsce. Zgłaszają się kolejni świadkowie, opowiadający o ogromnej podziemnej fabryce zbrojeniowej, którą mieli tu zbudować naziści. Mówią o ukrytych skarbach. Tak tworzy się sensacyjny mit. Dziś już wiadomo, co działo się w podziemiach tego klasztoru.

Artykuły prasowe publikowane od połowy lat 80. XX wieku podgrzewały atmosferę. Pojawiały się nowe plotki. Historia wymknęła się spod kontroli i mało kto już wiedział, co było prawdą, a co tylko mitem przeinaczonym przez dziesiątki znawców tematu. Co chwilę ktoś z mieszkańców samego Lubiąża i okolicznych miejscowości przypominał sobie, że coś wie, coś słyszał, że dziadek mu opowiadał, albo że sąsiad wujka pracował podczas wojny w klasztorze.

Do opactwa przyjeżdżali często nowi dziennikarze i pytali. O wszystko. Głównym tematem była, oczywiście, podziemna fabryka zbrojeniowa, w której naziści mieli produkować rakiety V1 a może i V2. W jej opuszczonych podziemnych korytarzach mogło natomiast znajdować się słynne złoto Wrocławia, czyli ogromna liczba sztab, które naziści mieli wywieźć z banków Breslau w ostatnich dniach wojny. Głośno było także o skrytkach dzieł sztuki oraz depozytów ludności niemieckiej z całego powiatu wołowskiego, która miała być rzekomo zobligowana do tego, aby przynosić do klasztoru wszelkie dobra w celu ich ukrycia przed zbliżającą się Armią Czerwoną.

W 1992 r. na łamach Gazety Robotniczej ukazuje się cykl kolejnych reportaży o wojennych tajemnicach Lubiąża. Jego autorką jest Iwona Zielińska. Tuż po publikacji w jej redakcji pojawia się kolejny świadek. Staje się bohaterem następnych artykułów Zielińskiej zatytułowanych: 'Przerwane milczenie po 45 latach' i 'Czy to było antyhitlerowskie podziemie?'. Opowiada właśnie o antyhitlerowskim podziemiu, które miało rozpracowywać to, co działo się podczas wojny w lubiąskim klasztorze. Przy okazji zdradza istotne fakty, które poświadczać mają, że fabryka tu istniała.

W następnych miesiącach w Gazecie Robotniczej ukazywały się kolejne teksty. - W sumie, około 10. Kiedy przychodziłam do redakcji z nowymi materiałami o Lubiążu, początkowo wszyscy stukali się w głowę, myśleli, że zwariowałam. Ale potem i oni połknęli bakcyla - opowiada Iwona Zielińska, dziś redaktor naczelna Gazety Lubuskiej.

Zielińska przeprowadziła dziennikarskie śledztwo. Wielokrotnie jeździła do Lubiąża. Rozmawiała z miejscowymi, szukała dokumentów. - Któregoś dnia w redakcji pojawił się Stanisław Siorek, przedstawił się jako były oficer kontrwywiadu, który badał m.in. tajemnice Lubiąża. Krzyczał, że w niektórych sprawach mijam się z prawdą pisząc o historii wojennej klasztoru, że on wie najlepiej. Mówił, że trafił na dokumenty i opowieści świadków, kiedy w latach 70. rozpracowywał obcych agentów z Niemiec, którzy mieli kręcić się po Dolnym Śląsku. Zaczął mi przynosić dokumenty. Dopiero po latach dowiedziałam się, że był majorem SB. On już nie żył. Było to na wrocławskim Rynku, gdzie zorganizowano wystawę Twarze bezpieki - było tam też zdjęcie Siorka.

Major Siorek inspirował też innych. W dokumentach zgromadzonych przez wrocławski oddział Instytutu Pamięci Narodowej zachowała się teczka Służby Bezpieczeństwa opisana jako Skarby. Stworzył ją właśnie Siorek. W środku znajdują się odręczne plany, hipotezy dot. lokalizacji fabryki, fotografie, zeznania świadków, badania naukowe, informacje pisane do przełożonych.

Uwiedziona zawodowo przez oficera została także Joanna Lamparska, znana dziennikarka, wówczas dolnośląskiego dziennika Słowo Polskie, dziś współpracownik National Geographic i autorka kilkunastu książek o tajemnicach tego regionu.



- To nie były tylko historie wyssane z palca - mówi Joanna Lamparska o opowieściach Siorka. - Wiele z nich było prawdziwych. Wszystko nie zostało spreparowane. Przedstawiał nam - dziennikarzom -wyniki badań wiarygodnych instytucji, opinie znanych ekspertów, wyniki specjalistycznych badań. Twierdził, że w Lubiążu musiała być zlokalizowana ogromna fabryka zbrojeniowa. Próbował udowodnić, że znajdowała się w podziemiach klasztornych, a sięgała kilometr za obiekt, aż to tzw. wzgórza trzech krzyży znajdujące się nieopodal lasku św. Jadwigi. Był wielce zaangażowany i oddany sprawie. Ale koloryzował też fakty, interpretował po swojemu. Nie sądzę jednak, by był wariatem. Absolutnie nie odniosłam takiego wrażenia.

Dziennikarzy piszących w podobnym tonie, o podobnych faktach było w owym czasie co najmniej kilkunastu. Według Siorka, co potwierdzają też dokumenty, do których dotarłem w archiwum wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, w Lubiążu miały być produkowane przez nazistów rakiety V-1, V-2 oraz silniki do Messerschmittów. W zbiorach IPN zachowały się notatki służbowe majora, w których dowodził funkcjonowania także linii produkcyjnej pod polami, w dość znacznej odległości od opactwa, która miała być połączona z nim podziemnymi lochami.

Spekulacje wrocławskiego majora SB spowodowały, że wokół klasztoru powstała legenda. Setki osób przyjeżdżały tu z całej Polski jak również z zagranicy, by szukać wojennych pozostałości na własną rękę. Ryli gdzie się dało i co się dało. Zniszczyli przy okazji sporo zabytków.

Dzieła destrukcji w Lubiążu dokonały także służby specjalne, w tym także Wojskowa Służba Wewnętrzna Ministerstwa Obrony Narodowej (WSW) – instytucja kontrwywiadu wojskowego w PRL, której głównym zadaniem miało być nie szukanie skarbów, lecz : zwalczanie działalności szpiegowskiej skierowanej przeciwko PRL i sojuszniczym siłom zbrojnym, dywersji politycznej, terroru, sabotażu, zapobieganie tworzenia nielegalnych związków.

WSW przejęła także od komend garnizonów utrzymywanie porządku i dyscypliny, a także ściganie przestępstw popełnionych przez personel sił zbrojnych.

Tymczasem WSW w Lubiążu szukała nie tyle co pozostałości wojennej fabryki, lecz olbrzymich skarbów. Posługiwała się w tym celu m.in. takimi profesjonalnymi narzędziami, jak koparki, które ryły pod klasztorem. Nie zachowały się żadne urządzenia z domniemanej fabryki zbrojeniowej, której spora część miała się przecież znajdować w piwnicach opactwa. Co więc się tu naprawdę działo w ostatnich latach wojny?

To właśnie w Lubiążu pracowano nad wynalazkiem, który zrewolucjonizował świat

Jednym z wynalazków, który diametralnie zmienił współczesny nam świat jest tranzystor. Jego skonstruowanie uważa się za przełom w elektronice. Bez tego urządzenia nie byłoby możliwe produkowanie współczesnych radioodbiorników, odtwarzaczy muzycznych, telewizorów ciekłokrystalicznych czy wreszcie komputerów. Zastąpił on bowiem ogromne, szybko się niszczące i pobierające bardzo dużo prądu lampy elektronowe. To umożliwiło miniaturyzacje elektroniki.

Oficjalnie, tranzystor powstał w 1948 roku w laboratoriach AT&T Bell Labs w Nowym Jorku. Konstruktorami byli trzej amerykańcy fizycy: John Bardeen, Walter Brattain i William Shockley, za co zostali uhonorowani w 1956 roku Nagrodą Nobla w swojej dziedzinie. Jej przyznanie wzbudziło sporo kontrowersji. Jak to bowiem w historii bywa, nie oni jedyni wpadli na ten sam pomysł.

Niezależnie od ich badań, dokładnie w tym samym czasie, dwaj niemieccy fizycy też wynaleźli tranzystor. Jego prototypy powstawały właśnie w Lubiążu. Przez długie lata historia ta była w Polsce nieznana. Nie wpadli na jej trop ani dziennikarze opisujący historie wojenne klasztoru w Lubiążu, ani służby specjalne badające przeszłość opactwa. Sprawa wyszła na jaw zupełnie przypadkowo. Dopiero w 2008 roku.

11 listopada 2008 roku niemiecki dziennik Die Welt donosił o nagrodzie, jaką niemiecki fizyk miał odebrać następnego dnia. (...) Welker zmarł w 1981 roku, a Mataré nie może do dziś doczekać się słynnego telefonu i zaproszenia ze Sztokholmu. W końcu jednak zostanie złożony hołd już 96-letniemu badaczowi za jego 60 lat pracy. W Niemieckim Muzeum Narodowym otrzyma jutro Główny Pierścień Fundacji Eduarda Rheinâ??a. Ta nagroda uznawana jest w kręgach specjalistów za nieoficjalnie Nagrody Nobla w dziedzinie technologii. (...)

Die Welt opisał historię Herbert F. Mataré i Heinrich Welkera, niemieckich badaczy związanych z berlińskimi zakładami Telefunken, którzy w latach 40. XX wieku pracowali nad półprzewodnikami, a później, jako pierwsi zastosowali swój wynalazek do zbudowania radia tranzystorowego, co absolutnie zrewolucjonizowało i przyspieszyło rozwój mediów elektronicznych i telekomunikacji.

Przyznanie nagrody przypomniało też naukowcom prawdziwą historię tranzystora. W prasie naukowej na całym świecie zaczęły się ukazywać artykuły na ten temat. Autorem jednego z najważniejszych jest prof. Michael Riordan, który uczy historii fizyki na Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii oraz na Uniwersytecie Kalifornijskim w Santa Cruz. Jest też współautorem książki Ogniowy kryształ: narodziny ery informacyjnej.

Riordan przywołuje w swoich pracach dokumenty i dowodzi, że pomysł na prace nad półprzewodnikami i tranzystorami wyszedł z badań, które były przeprowadzano w Niemczech, gdzie pracowano nad udoskonalaniem urządzeń radarowych. Był to tajny program Radar z nadaną najwyższą klauzulą poufności. Zarówno Mataré i Welker odegrali kluczowe role w tej operacji badawczo-rozwojowej, pracując na różnych krańcach kraju rozdartego wojną.

Herbert Mataré urodził się 22 września 1912 roku w Akwizgranie. Studiował od 1934 roku, najpierw na Uniwersytecie w Genewie, fizykę, chemię i matematykę, a następnie od 1935 roku, fizykę na Politechnice w Akwizgranie. Po ukończeniu nauki w 1939 roku trafił do Laboratorium Mikrofalowego właśnie spółki Telefunken w Berlinie.

O badaniach w zakładach Telefunken, na kilka lat przed śmiercią, Mataré zdążył opowiedzieć amerykańskiemu naukowcowi badającemu historię techniki. Riordan spotkał się z wynalazcą w jego domu, w Malibu w Kalifornii. Opisał to w wspomnianej już książce oraz w wywiadzie przeprowadzonym na zlecenie muzeum komputeryzacji.

Mataré potwierdził Riordanowi, że dołączył do niemieckiego zespołu badawczego we wrześniu 1939, kiedy potężna armia Hitlera wkraczała do Polski. Po otrzymaniu tytułu magistra fizyki stosowanej na Politechnice w Akwizgranie, zaczął przeprowadzać badania nad systemami radarowymi w laboratoriach Telefunken AG w Berlinie. Na ich podstawie w 1942 roku uzyskał doktorat na Uniwersytecie Technicznym w Berlinie. W tym czasie niemieckie radary pracowały na falach krótkich, do pół metra. Na krótszych mogłyby natomiast lepiej analizować teren, rozpoznawać mniejsze cele, w tym przede wszystkim samoloty wroga, także w bardzo niekorzystnych warunkach atmosferycznych. Ale uniemożliwiały to próżniowe lampy katodowe stosowane w urządzeniach. Ich wymiary były za duże by poradzić sobie z falami ultrakrótkimi.

- Mataré zaczął więc eksperymentować na własną rękę z półprzewodnikami - pisze Riordan. - Potem okazało się, że trafił w zapotrzebowanie armii. Na zlecenie Luftwaffe przydzielono mu badania w zakresie fal nazywanych dziś mikrofalami. Inżynierowie twierdzili, że takie systemy będą wystarczająco małe, aby mogły zostać zamontowane w samolotach bojowych i wykrywać zbliżające się myśliwce nieprzyjaciela, nawet przez gęste chmury i mgłę. Ale niemieccy wojskowi, pławiąc się w zwycięstwach pierwszych lat wojny, zupełnie zignorowali te badania i propozycje.

Hermann Goring, szef Luftwaffe, który sam służył w myśliwcach w I wojnie światowej, wierzył, że urządzenia te są zbędne.

- Moi piloci i ja nie potrzebujemy kina na pokładzie! - grzmiał.

- Wszystko zmieniło się po lutym 1943 roku, kiedy brytyjski bombowiec zestrzelony w Rotterdamie w Holandii udowodnił Niemcom, jak daleko w tyle są technologicznie za Aliantami. Goring nakazał natychmiast przeprowadzić gruntowną analizę zamontowanego w nim systemu radarowego. Zwołał też grupę ponad tysiąca naukowców, inżynierów i techników, bo chciał jak najszybciej nadrobić zaległości. Ale było już za późno. Bombowce alianckie obracały w proch miasta Rzeszy. Nie zważając na warunki pogodowe niszczyły kolejne bastiony. Wszystko dzięki zaawansowanym systemom radarowym - pisze Riordan.

W zespole powołanym przez Goringa był również Mataré, od tej pory pilnie obserwowany przez wywiad. Ale bombardowania Berlina sprawiły, że praca w laboratoriach Telefunkena stała się praktycznie niemożliwa.

- Spędziłem wiele godzin na stacjach metra w czasie bombardowań - relacjonuje Mataré w pamiętniku.

- Dlatego właśnie, w styczniu 1944 roku, firma przesunęła zespół ds. badań radarowych w okolice Wrocławia. Mataré pracował w piwnicach starego klasztoru w pobliskim Lubiążu - opowiada w swojej książce i innych artykułach prof. Riordan.

Naukowiec pracował z próbkami krzemu dostarczanymi mu przez fizyka Karla Seiler'a z Wrocławia i próbkami germanu otrzymywanymi od zespołu badawczego Luftwaffe koło Monachium, którym kierował Welker, jego przyszły współpracownik. W Lubiążu, jako elementy udoskonalenia radaru, powstawały pierwsze prototypu tranzystora. Projekt miał kryptonim Naxos.

Front wschodni załamał się jednak w styczniu 1945 roku, a armia rosyjska zaczęła bardzo szybko zbliżać się do najgłębiej położonej twierdzy Rzeszy, Festung Breslau, m.in. od strony Lubiąża.

Według wspomnień Mataré, które przekazał prof. Riordanowi, laboratoria Telefunken z Lubiąża zostały pośpiesznie opuszczone, a wszystkie książki naszej pracowni i zapisy zostały spalone, aby uniemożliwić przejęcie ich przez wroga.

Obiekt miał zostać zniszczony, ale nie było na to czasu. Usuwano to, co się dało. Lubiąż został ewakuowany w zaledwie kilka dni. Nic ważnego nie mogło wpaść w ręce Armii Czerwonej.

Grupa naukowców starała się odtworzyć swój program badawczy w Turyngii w środkowych Niemczech, dokąd ośrodek został przeniesiony, ale armia amerykańska pokrzyżowała i te plany. Mataré wrócił do swojej rodziny w pobliskim Kassel. Potem zetknął się z, poniekąd już znanym sobie, Walkerem, który prowadził badania nad właściwościami półprzewodnikowymi germanu. Ich wspólna praca doprowadziła do opracowania właściwego tranzystora, uderzająco podobnego do tego zaprezentowanego kilka miesięcy później w laboratoriach Bella w Nowym Jorku.

W 1946 roku badania obu niemieckich naukowców stały się obiektem szczególnych zainteresowań brytyjskiego i francuskiego wywiadu. Obaj spędzili długie godziny na przesłuchaniach. Następnie obu zaoferowano pracę w Paryżu w nowotworzonej pod patronatem Westinghouse, znanej firmy zajmującej się przemysłem nuklearnym, Compagnie des Freins et Signaux Westinghouse. Bezpośrednim ich zadaniem było produkowanie prostowników germanowych dla telekomunikacji i elektroniki wojskowej.

W Paryżu obaj naukowcy kontynuowali swoje prace badawcze. Urządzili prowizoryczne laboratorium w, nomen omen, piwnicach jednego z domów w mieszczańskiej dzielnicy Aulnay-sous-Bois. Rok później ruszyła tam linia produkcyjna wytwarzająca tysiące prostowników miesięcznie. Swoje urządzenia nazwali dla odróżnienia od amerykańskich transistronami. 13 sierpnia 1948 roku ich firma złożyła wniosek o patent.

Mataré założył też w 1952 roku w Düsseldorfie firmę Intermetal, która produkowała diody półprzewodnikowe i same tranzystory. Również pierwsze radio tranzystorowe na świecie zostało skonstruowane przez Mataré. Takie odbiorniki pojawiły się pod koniec 1953 roku w Düsseldorfie.

- To zostało bardzo dobrze przyjęte przez ludzi - wspominał Mataré w Die Welt. Byli zaskoczeni tym, jak małe było to urządzenie.

I tak właśnie skutki lubiąskich badań zaczęły rewolucjonizować świat.

Źródlo: MenStream.pl

Fot. 1: Bundesarchiv
Fot. 2: Archiwum Słowo Polskie
Fot. 3: Wiki Commons

Słowa kluczowe: lubiąż historia II wojna światowa eksperymenty tranzystor
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Jak nie przepłacić jeÅźdząc autem?
Jak nie przepłacić podróżując na 4 kółkach?

Sprawdź, gdzie szukać najtańszych ofert na przejazdy i jak zaoszczędzić na paliwie.

Prezent na dzień ojca

Sprawdź, co możesz podarować na dzień ojca, który wypada 23 czerwca.

Polecamy
Self storage moÅźe być rozwiązaniem na przechowanie małego sprzętu budowlanego.
Gdzie można przechować sprzęt budowlany?

Self storage może być rozwiązaniem na przechowanie małego sprzętu budowlanego.

Nie daj się zaskoczyć zimie!
Jak szybko i skutecznie odmrozić szybę samochodową?

Nie daj się zaskoczyć zimie i zobacz, jak łatwo odmrozić szybę w aucie!

Ostatnio dodane
Jak nie przepłacić jeÅźdząc autem?
Jak nie przepłacić podróżując na 4 kółkach?

Sprawdź, gdzie szukać najtańszych ofert na przejazdy i jak zaoszczędzić na paliwie.