Patriarchat?
2007-03-26 00:19:10 Historia cywilizacji ludzkiej to przede wszystkim historia silnych mężczyzn. Opowieści o silnych kobietach to tylko skromne i ubogie w szczegóły epizody. Właściwie mało zauważalne.
Czy równie mało, jak problem przemocy wkradającej się ukradkiem pomiędzy kochających się, kobietę i mężczyznę? A może tak „ukradkowość" i „niewiedza" to tylko kwestia tego, że my - postronni obserwatorzy - w ostatniej chwili odwracamy głowę udając, że nic nie widzimy? Lecz póki można, ciekawsko i bezkarnie infiltrujemy wzrokiem brutalne życie sąsiadów, patriarchat męża, dominację silnej i agresywnej samczej osobowości nad delikatnym kobiecym jestestwem. Bez reakcji. Zupełnie obojętnie.
A statystyki są zatrważające i bezwzględne. Oczywiście można rzecz, że to tylko suchy przelicznik ankiet o bliżej lub dalej zakreślonej skali błędu, lecz prawdę powiedziawszy to jedynie próba zamydlenia samemu sobie oczu. Próba wytłumaczenia, odnalezienia awaryjnego wyjścia, a nawet odcięcia się od przyjętego agresywnego obrazu „mężczyzny dominującego". A ludzki samiec to przecież osobowość silna, nie tylko tężyzną ciała, ale i potęgą psychicznej woli, dzięki której kontroluje kobietę. Nie kontroluje jej własną przebiegłością i lisim sprytem, magicznymi sztuczkami, czy zwykłą manipulacją, ale czymś znacznie prostszym i skuteczniejszym. Strachem.
26% kobiet przyznaje, że jej życiowy partner sięga w wewnątrzzwiązkowych relacjach po krzyki, szykany i wulgaryzmy. Że gwałci ją po Gombrowiczowsku, przez uszy, ordynarnym słowem mordując jej rdzeń mózgowy i sedno uczuć. O połowę mniej, tj. 13% kobiet, deklaruje, że ich relacje z mężczyznami są nieco łaskawsze. Gdyż u nich pojawia się „jedynie" kpina, poniżanie i wyśmiewanie. Kolejne 18% ujawnia inne sekrety swego pożycia: pierwsze 9% to niewiasty, dla których czułostkami męża są groźby i szantaż, a dla kolejnych 9% przejawem dozgonnej miłości i nadmiernej opiekuńczości - ograniczanie kontaktu z rodziną, czy przyjaciółmi.
Nie odkrywszy właściwie nic nowego, pozostaje mi w tym momencie stwierdzić: człowiek jest tylko człowiekiem i w zgodzie z własną naturą podatny jest na zło. Podobnie jak i na dobro. Dlatego też, wypalając swe ścieżki życia, musimy brnąć poprzez gąszcz, pomiędzy Scyllą miłostek i namiętności a Charybdą niezrozumienia i nerwowości, ze świadomością ludzkich słabości do przeżywania skrajnych stanów emocjonalnych. Sęk w tym, że czym innym są niekontrolowane krzyki i impulsywne, bezwiedne wyrzucanie wyzwisk w trakcie małżeńskiej sprzeczki, będące zresztą dość naturalnym i niezwykle istotnym elementem stosunków międzyludzkich, a czym innym jawna i pożądana przez jedną ze stron, agresja psychofizyczna. Świadome znęcanie się nad dawnym celem naszego Amora, a obecnie celem ataków Marsa. Życie obnaża cienką granicę, która dzieli bóstwo miłości od potężnego i niszczycielskiego boga wojny.
Czym innym jest spór, waśń, nieporozumienie, prowadzone drogą dyplomatyczną, choć nie zawsze odwołującą się do języka dyplomacji, a czym innym korzystanie z całego arsenału wojennych możliwości. Arsenału wręcz morderczego. Nie tylko dla uczuć iskrzących w łatwopalnym eterze feromonów, ale i dla człowieka samego w sobie. Co gorsza, arsenału ten jest szeroko dostępny samczej społeczności. Wszak 37% niewiast zna inną kobietę, która jest ofiarą przemocy, 17% zna już dwie takie kobiety, 16% - kilka, natomiast 4% - zna ich wiele. Biorąc pod uwagę, że tylko 8% deklaruje doświadczenie przemocy na własnej skórze sugeruje, jak bardzo kobiety próbują odepchnąć od siebie tę myśl i wierzą, że wszystko jest w należytym porządku. Lub jak bardzo się boją, czy nawet wstydzą przyznać do zaistniałej rzeczywistości.
Rzekł niegdyś Plaut znamienne i jakże prawdziwe słowa: homo homini lupus est. Zaiste, człowiek człowiekowi wilkiem, lecz jakże smutny jest fakt, gdy szary i smutny wilk napotyka na swej krętej drodze owieczkę, którą to mami czułostkami i wonią róż, by zaciągnąwszy ją do swej nory raptem skonsumować - nie konsumpcją małżeńskiej cielesności - a konsumpcją nienawiści. Przerażające jest to, z jakąż łatwością człowiek przechodzi z jednego stanu emocjonalnego (uczuciowego) w drugi.
W roku 2004 liczba ofiar przemocy w rodzinie osiągnęła stan 150.266. Z tendencją wzrostową. Wyliczyć w tym można 88.388 poturbowanych przez takowe zdarzenia kobiet oraz 35.137 dzieci poniżej 13. roku życia. Liczba sprawców w tym samym roku wyniosła 91.920, z czego 96% to mężczyźni, a tylko 3,8% to kobiety i 0,26% małoletni. Na podsumowanie podkreślę, że tylko niewiele mniej od 100% gwałtów spowodowanych było przez mężczyzn. Wbrew pozorom mężczyźni również bywają gwałceni i maltretowani, są ofiarami kobiecej agresji. Jednakże to ułamek całej sumy. Jakby wypadek przy pracy. Zupełnie nieszkodliwy wyłom w świecie rządzonym przez wielkich mocarzy, osiłków i stręczycieli z kręgu „damskich bokserów".
Tomasz Merwiński
(tomasz.merwinski@dlastudenta.pl)
Zdjęcie i żródło statystyk: www.feminoteka.pl